„Ja nie bisuję!” - mówiła Czarna Madonna polskiej pieśni

„Gdy Ewa zjawia się na scenie temperatura wyraźnie wzrasta. Zupełnie jak w piekle. Wiadomo zresztą, że diabły są nieporównywanie bardziej interesujące od aniołów…” - mówił Juliusz Kydryński, brat Lucjana. To on nazwał ją Czarnym Aniołem.

Oglądam archiwalne nagrania. „Wiersze wojenne” Ewa Demarczyk śpiewa tak, że trudno coś napisać… Trudno w ogóle o Niej pisać. Kilka tygodni temu w księgarniach pojawiła się dawno wyczekiwania przez fanów książka Angeliki Kuźniak i Eweliny Karpacz – Oboładze „Czarny Anioł. Opowieści o Ewie Demarczyk”.

Z wielu rozmów, z archiwalnych wywiadów, wypowiedzianych przed laty słów, autorki próbują odtworzyć obraz artystki, która nad wszystko kochała śpiewać poezję, a kiedy śpiewała przestawał istnieć inny świat. „Wyrozmawiałyśmy prawie siedemdziesiąt osób. Pytałyśmy o wszystko. O rzeczy sceniczne, prywatne, dyskretne i te mniej. Z tych godzin rozmów stworzyłyśmy własną reporterską opowieść o Ewie Demarczyk. Chciałyśmy przede wszystkim Ewę Demarczyk zrozumieć, przyjrzeć się jej wyborom, decyzjom. Pośrednio dać odpowiedź na pytanie: dlaczego nie pojawia się publicznie, dlaczego przestała śpiewać” - mówi Angelika Kuźniak.

Ostatniego wywiadu Ewa Demarczyk udzieliła siedemnaście lat temu. Rozmawiała z Edwardem Miszczakiem. To wtedy wypowiedziała znamienne, wiele razy cytowane już słowa - „Ja jestem do dyspozycji absolutnie do końca, do dyspozycji publiczności. Od momentu kiedy wychodzą na scenę, gaśnie światło i zaczynają się dźwięki”. Autorki próbowały skontaktować się z Ewą Demarczyk. „Kiedy dzwonimy, nikt nie podnosi słuchawki. Piszemy e-mail, ślemy esemesy. One też pozostają bez odpowiedzi. Ktoś podaje Ewie Demarczyk numer telefonu jednej z nas. Nie zadzwoniła” - piszą w książce.

Nigdy nie była na sprzedaż. Nie chciała, by pisano o jej życiu prywatnym, o tym jaka jest poza sceną. „Ta książka nie powstała z niemiłości, przeciwnie, ale też nie piszemy jej „na kolanach”. Ewa Demarczyk jest w niej człowiekiem z krwi i kości. Z wadami i zaletami. Ona sama powiedziała kiedyś: »Nie mogę zabronić pisania o sobie, tego jedynego nie mogę zabronić «”- wyjaśnia Angelika Kuźniak. Rozmawiałam z Pawłem Rynkiewiczem, to on reprezentuje Ewę Demarczyk. Rozmowa była długa. Czy Ewa Demarczyk czytała książkę? Co o niej sądzi? Czy tęskni za Krakowem, który tak bardzo kochała? Czy do dziś ma czarne sukienki, które szyła jej mama? Zadałam te i wiele innych pytań. Niestety Paweł Rynkiewicz zastrzegł, że nie zgadza się na opublikowanie fragmentów naszej rozmowy. Szanuję jego decyzję.

Zabrał głos tylko w sprawie książki - „Na stronie internetowej Wydawnictwa Znak pojawiła się zapowiedź wydania książki o Pani Ewie Demarczyk. W związku z tą zapowiedzią w ubiegłym roku skontaktowałem się telefonicznie z wicedyrektorem Wydawnictwa Znak panem Damianem Strączkiem. Potwierdził, że wydawnictwo ma w planach taką pozycję wydawniczą, ale nie może nic więcej powiedzieć, ponieważ autorki nie przedłożyły jeszcze materiału. W trakcie rozmowy zadeklarował, że jak tylko zapozna się z treścią, to się ze mną skontaktuje, do dzisiaj tego kontaktu nie ma. Również nikt z Wydawnictwa Znak nie przekazał informacji, że książka została wydana i jest w księgarniach”.

Ostatni raz Ewa Demarczyk zaśpiewała w 1999 roku w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Dostała owacje na stojąco. Czy schodząc wtedy ze sceny podjęła decyzję, że już nigdy nie zaśpiewa? A może idąc za kulisy miała jeszcze jakieś plany związane ze swoim Teatrem? Pytania bez odpowiedzi, jest ich wiele, podobnie jak mitów, legend na temat życia Ewy Demarczyk. Po roku od tamtego koncertu, muzycy zostali zaproszeni na spotkanie. Nie spodziewali się, że tego dnia dostaną wypowiedzenia. Choć napis na długopisach, które Paweł Rynkiewicz wręczył każdemu z nich  był wymowny, żaden nie przeczuwał, że to już prawdziwy koniec. Teatralny gest, ale nie pożegnanie. Klucze do budynku, w którym siedzibę miało Stowarzyszenie Ewy Demarczyk i jej Teatr zostały oddane urzędnikom z Bochni. Wszystko się skończyło. Nie po raz pierwszy. Dla Ewy Demarczyk koniec nastąpił już w Krakowie, kiedy władze miasta zdecydowały, że przeniosą Jej Teatr do Nowej Huty, połączą go z Teatrem Ludowym. A przecież Kraków był dla niej wszystkim… Gdziekolwiek wyjeżdżała, chciała wrócić, zawsze tęskniła za Krakowem, domem, przyjaciółmi. Podobnie jak Piotr Skrzynecki była ikoną tego miasta.

Karierę zaczynała w krakowskim „Cyruliku”. Wieści o utalentowanej młodej dziewczynie szybko rozeszły się po Krakowie. Tak dowiedziała się o Ewie Demarczyk „Piwnica pod Baranami”. Artyści Piwnicy poszli ją zobaczyć. Była piękna, skromna, dziewczęca. Niedługo potem Ewę Demarczyk na scenie zapowiedział Piotr Skrzynecki. Szybko stała się gwiazdą Piwnicy. „Madonna” (tekst M. Białoszewskiego), „Czarne Anioły” (tekst W. Dymnego), „Grande Valse Brillante” (fragment Kwiatów Polskich Tuwima) - interpretacje Ewy Demarczyk były jak objawienie. W czerwcu 1963 roku na I Festiwalu Piosenki w Opolu zdobyła główną nagrodę. „Karuzelę z madonnami” zaśpiewała brawurowo. To było coś tak innego od repertuaru, do jakiego była przyzwyczajona festiwalowa publiczność, że ludzie oniemieli. Rok później w Sopocie publiczność zachwycił „Grande Valse Brillante”. Wyjechała z nagrodą. Przyszła propozycja z Francji. „Coquatrix zaproponował Ewie Demarczyk dwuletni kontrakt: występy w Olympii i nowy repertuar. Piosenki dla niej mieli napisać kompozytorzy i poeci, którzy tworzyli dla Piaf. Odrzuciła tę propozycję” – piszą Angelika Kuźniak i Ewelina Karpacz- Oboładze. Gromadząc materiały do książki autorki odnalazły wiele już dziś zapomnianych wywiadów, jakich udzieliła Ewa Demarczyk - cytują fragment rozmowy Ilony Paczkowskiej - artystka tłumaczy, że taki wyjazd przekreśliłby jej studia w Wyższej Szkole Teatralnej. Zgodziła się wyjechać do Paryża tylko na kilka tygodni.

W latach 70- tych stała się wielką gwiazdą. Zaśpiewała słynną „Rebekę”. Piwnica pod Baranami już jej nie wystarczała. „(…) Występowała z zespołem, czasem siedmioosobowym. W Piwnicy nie było warunków. W pianinie jeden klawisz grał, drugi nie. W Piwnicy wszystko było zabawą, a dla Ewy zabawa już się skończyła” – piszą autorki „Czarnego Anioła”, cytując fragment rozmowy z Zygmuntem Koniecznym, który był przez wiele lat kompozytorem Ewy Demarczyk. Jej koncerty stawały się wydarzeniami, ludzie walczyli o bilety. Jeździła po całym świecie. Publiczność kochała Ewę Demarczyk, podziwiała ją.  Krytycy muzyczni, recenzenci, dziennikarze – wszyscy pisali o niezwykłym repertuarze, wstrząsających interpretacjach, w recenzjach koncertów wciąż powtarzały się słowa – oryginalna, wybitna, fenomenalna.

Ten głos elektryzował. Jak nikt inny, choć jej repertuar był trudny, poruszała ludzkie serca, powodowała niezwykłe emocje. Nieprzeciętna. Kiedy stawała na scenie chwytała publiczność „za gardło”. Nie udawała, zawsze obecna w tych światach, o których śpiewała. Skupiona, zastygła w bezruchu, patrzyła w jeden punkt, nigdy nie tracąc go z oczu. Nie bisowała, ale przez kilkadziesiąt minut dawała z siebie wszystko, spalała się na scenie. Każdy, kto mierzył się z jej repertuarem ma pełną świadomość jak trudne są jej wykonania, jak perfekcyjną trzeba mieć dykcję by „dogonić” Ewę Demarczyk. To było doskonałe sceniczne samounicestwienie, potrafiła całkowicie zatracić się w tekście. Pełna sprzeczności. Demoniczna, liryczna. Na scenie perfekcyjna i niezwykle skromna. Zawsze w czarnej sukience, surowo, ale z gustem, z wyczuciem. „Profesor Zdzisław Łapiński, który z Ewą Demarczyk współpracował, opowiadał, że jej recitale zawsze były wielką kreacją . »Gdy koncert się kończył, - mówił - czuło się raczej niedosyt niż przesyt «. Publiczność reagowała bardzo żywiołowo. Krzyki, piski, płacz. I zawsze pełna sala, i zawsze prośba o bis” - mówi Angelika Kuźniak.

Przekorna indywidualistka. Porównywano ją do Juliette Greco, Edith Piaf. Z książki dowiadujemy się, że spektakle Ewy Demarczyk musiały być zawsze idealnie przygotowane, dbała o każdy detal, o każdy szczegół. Jeśli wszystko nie było przygotowane tak, jak sobie życzyła, mówiła - „nie”, choćby świat miał się za chwilę zawalić. Zdarzało się, że woziła ze sobą belę czarnego materiału, by rozpościerać go na scenie. Nie znosiła łatwizn. Ćwiczyła z zespołem tak długo, aż wszystko brzmiało idealnie. „Nie miała łatwego charakteru, to podkreślają nasi rozmówcy, ale dodają też, że gdyby miała łatwą osobowość, to byłaby księgową, a nie artystką. Perfekcjonizm - to jedno z najczęściej pojawiających się słów w wypowiedziach osób, które z Ewą Demarczyk pracowały. Bywał dla wielu trudny do zniesienia” - tłumaczy Angelika Kuźniak. Ale wszyscy pytani przez autorki po latach, czy chcieliby znowu z Nią grać odpowiadali bez wahania - „tak!”

Opowieść Angeliki Kuźniak i Ewelina Karpacz- Oboładze układana jest z rozsypanych puzzli. Szczegóły, opisy, czasem pojedyncze zdania, słowa - budują klimat tej książki, tworzą wyjątkowy obraz. Gdzieś podczas rozmów o koncertach, pracy, wyborach Ewy Demarczyk, dowiadujemy się też o tym jaka była. Prawdziwe życie dotyka momentami sceny – są opowieści znajomych, dawnych przyjaciół o jej małżeństwach, alkoholu - ale nic tu nie jest nachalne, oczywiste, opowiedziane do „bólu”. Ewa Demarczyk była oddana w miłości. Przesądna. Uwielbiała prowadzić samochód, na chandrę zawsze pomagał jej kryminał. Potrafiła być jak „burza z piorunami”, ale lubiła też matkować muzykom, zdarzało się, że robiła im kanapki. Kiedy kupiła dom w Wieliczce pokochała ogród, lubiła sadzić drzewa, kwiaty.

Nad życie kochała swoją mamę. Po jej śmierci zawoziła na grób kwiaty, które dostawała po koncertach. „Ciepła, troskliwa, serdeczna, zapatrzona w córkę - tak mówili ci, którzy Janinę Demarczyk znali”- czytam w książce. Po koncertach w Piwnicy zdarzało się, że Ewa Demarczyk zapraszała wszystkich do swojego domu. Czasem przyjaciele wpadali o tak, na spóźniony obiad, pobiesiadować, czasem robili próby. Pani Janina lubiła ten młodzieńczy gwar. To mama szyła dla córki sukienki na scenę. Czarne, dobrze skrojone. Ewa Demarczyk kochała je przez lata, przypominały nie tyle o sukcesach, ale o cudownej mamie. Przypominały ją też piosenki. W jednym z wywiadów mówiła Józefowi Opalińskiemu - „Widzisz, ja rzeczywiście lubię te stare piosenki. Mam do nich sentymentalny stosunek i - n i e  c h c ę  i c h  o ś m i e s z a ć. Śpiewała je moja mama i pamiętam jak w dzieciństwie prosiłam: Mamo, zaśpiewaj mi „Cygana”, mama śpiewała - a ja zalewałam się rzewnymi łzami. Muszę dziś śpiewać je z odrobiną dystansu, bo w końcu - muszę to przyznać - ich teksty to szczególne arcydzieła”.

Ewa Demarczyk nigdy nie lubiła czytać o sobie tekstów skończonych, nie lubiła podsumowań.

*****

Komentarz Damiana Strączka z Wydawnictwa Znak:

„Nie przypominam sobie, bym deklarował, że po otrzymaniu ukończonego dzieła będę się kontaktował w tej sprawie z panem Pawłem Rynkiewiczem, ani też by tekst książki miał być przedstawiony do akceptacji pani Ewie Demarczyk lub innej osobie. Po rozważeniu różnych wariantów, jakie projekt mógł przybrać, ostatecznie przyjęta została koncepcja książki złożonej ze wspomnień osób, które znały lub spotkały na swojej drodze bohaterkę. Jako taka, książka została napisana z pozycji miłośników twórczości pani Ewy – głosy i wspomnienia składają się na różnobarwną mozaikę.”