„Niedecydujący moment”. Fotografie Krzysztofa Millera

Był na wielu wojnach, ale tych najważniejszych, o których napisał było - „13 wojen i jedna”. Szczególnie ta „jedna”, którą musiał stoczyć sam z sobą była ciężka. Skromny, nie lubi mówić o sobie. Woli, kiedy robią to za niego fotografie. Jest od nich uzależniony, są jego celem, wartością. Na wojnach zawsze blisko tego, co trudne, niebezpieczne. Niby ukryty za aparatem - filtrem, który pozornie odcinał go tamtego świata, miał chronić. Zdjęcia zawsze z „punctum”, które uwodzi odbiorę, działa na niego bardzo emocjonalnie. Niezwykły zmysł estetyczny i niesamowita umiejętność łapania tego jedynego momentu, w tej jedynej chwili. Wytrawne oko, szybkość i wrażliwość. Fotografie unikalne, piękne, trudne, szczere. Prace Krzysztofa Millera od dziś można oglądać w Związku Polskich Artystów Fotografików w Warszawie.

„Ktoś powie, że łatwo jest opisywać siebie, kiedy przeżyło się pięćdziesiąt lat. Kiedy zwyciężało się szesnaście razy w mistrzostwach Polski w skokach do wody (choć ja wolę pisać: w skokach na główkę i zawsze do basenu wypełnionego wodą). Kiedy było się fotoreporterem przez dwadzieścia pięć lat. W czasach, gdy życie łapało się na gorąco. W których gdziekolwiek bym odwrócił aparat, tam coś się działo. A zdjęcie trudnej było spieprzyć, niż zrobić je dobrze. Nie jest mi łatwo. Moim marzeniem było po prostu pracować. Mieć zadanie i wykonywać je najlepiej, jak potrafię. Los chciał, że to fotografia zawładnęła moim organizmem. Ciałem i duszą. I tak jest do dziś. Obrazek opisujący świat mi współczesny. Oglądany i podglądany. Stał się moim zadaniem, celem, wartością” – pisał w swoje książce Krzysztof Miller, książce znakomitej. I choć z trudem, jak mówił pisało mu się o sobie samym, swoich emocjach, a wydawcy przecież tego oczekiwali, to zmuszał się i pisał. Bardzo szczerze, z dystansem do siebie.

Książka pozwala zrozumieć, spróbować wyobrazić sobie, jak intensywnie Miller żył, z jakim ogromem zła i cierpienia się mierzył, jak się z tym zmagał wewnętrznie, jaką cenę za to zapłacił. Na te pytanie odpowiadają też jego fotografie. Na wystawie będzie można zobaczyć słynne zdjęcia Millera i te mniej znane. Kurator Marek Szyryk podzielił zebrane fotografie na dwie części. Pierwsza część ekspozycji to fotografia prasowa, kończąca zazwyczaj życie zaraz po prasowych publikacjach. Opowieść o losach ludzi i miejsc zatrzymuje się na zrobieniu fotografii, autor bowiem już tam zazwyczaj nigdy nie wracał.

Druga część, to fotografie wojenne wydrukowane na wieloformatowych płótnach. Pomysł Krzysztofa Millera i kuratora był taki by te zdjęcia „ożyły”, falowały, jak losy uwiecznionych tam bohaterów. Tytuł wystawy jest dość przewrotny, bo to właśnie ów moment, o którym mówił Cartier-Bresson decyduje o tym jaką fotografia opowie historię, co udało się zatrzymać, ocalić od zapomnienia. „Moim zawodem jest nacisnąć migawkę aparatu fotograficznego. Zaobserwować swój/ nie mój świat. Aby na ułamek sekundy zatrzymał się on przed siatkówką mojego oka, synapsami mózgu, soczewkami obiektywu. Żebym go naświetlił, obejrzał jeszcze raz i pokazał Wam” – pisze autor i zapowiada, że znowu wyjedzie. Jest gotowy na kolejną wojnę.

Wystawę można oglądać do 31 stycznia. W lutym pojedzie do innych miast: Białegostoku, Krakowa, Rzeszowa, Lublina, Łodzi, Opola i Zielonej Góry.