Przeklęty i zapomniany

Życie traktował jak sztukę. Chodził po mieście z przypiętymi do marynarki skrzydełkami. Robił sobie makijaż – twarz pokrywał grubą warstwą pasty do zębów, czarnym tuszem malował oczy. Wielbił Czajkowskiego, kochał włoskie filmy, lubił swoje nagie zdjęcia. Tajemnicą owiana była jego powieść, którą pisał i wciąż poprawiał. „Nie myślcie, że jakiekolwiek społeczeństwo byłoby zdolne go zaakceptować” – powiedział o nim Kantor. I był to komplement równający Krzysztofa Niemczyka z największymi, przeklętymi i heroicznymi artystami, jakich poznał świat.

Wrzesień 1971

„Umarła moja mama – śmiercią tak żałosną i tak nagle, że dech mi zapiera, jak o tym pomyślę. (…) Dzień poprzedzający tę katastrofalną noc urządziłem jej wyjątkowo przykry. Leżała przez cały dzień, sama prosząc mnie, zanim wyszedłem na miasto z Sarą, o odrobinę ciepłego płynu. Dopingowany przez Sarę, żachnąłem się niecierpliwie, a kiedy mówiła coś jeszcze – Sara rozwalona na moim tapczanie zaczęła przedrzeźniać ją hałaśliwie (…). Potem zelżyła moją matkę, mówiąc jej jakieś ordynarne słowo – i mama, siedząc na łóżku w zgarbionej pozycji, skurczyła się jakby jeszcze bardziej i zamilkła. Beztrosko wyfrunęliśmy z Sarą na miasto, a ta bidulka, pozostawiona aż do późnej nocy w domu sama, jak się okazało później, płakała z głodu, maczając suche skórki od chleba w zimnej herbacie. Rozpacz mnie ogarnia, mróz mnie ścina – miłość do matki, miłość, której ani na moment nie potrafiłem jej najdrobniejszym gestem okazać, owładnęła mną z taką mocą, że zacząłem wzywać ją i płakać, klęcząc naprzeciw jej na zawsze już zamkniętego pokoju” [1].

Matka bardzo kochała dzieci;  Krzysia i Monikę. Kochała za dwoje. Jej mąż, Wacław Niemczyk, skrzypek i wirtuoz – ze  słynnego klanu (jego braćmi byli: Leon – aktor, i Ludwik –  który przemycał po wojnie ludzi przez zieloną granicę) – w 1946 roku ucieka z Polski do Anglii. Miał ściągnąć tam żonę i dzieci. Czekali.  Ale nie przyszła żadna wiadomość. Nie było kartek, nie było listów z wyjaśnieniem: dlaczego milczy? co się stało? Po latach dowiedzieli się, że Wacław Niemczyk koncertuje, odnosi sukcesy,  i wiedzie szczęśliwie życie z drugą żoną. Kiedy ojciec wyjeżdża Monika jest malutka, nie skończyła jeszcze roku, Krzysztof ma osiem lat. Pamięta go dobrze. Za ojcem będzie tęsknił przez całe życie.

Danuta Niemczyk pomimo wszystko próbuje żyć normalnie. Dba o dom. Udziela lekcji gry na fortepianie, z tego utrzymuje rodzinę. Dzieci rozpieszcza, robi wszystko, by nie brakowało im miłości. O mężu przez całe życie nie powie złego słowa. Krzyś dużo choruje. Dużo mu też wolno. Któregoś dnia, będąc uczniem piątej klasy przychodzi do szkoły nago. Zdezorientowany nauczyciel owija go w mapę Polski i odsyła do domu. To będzie pierwsza, niezaplanowana akcja Krzysztofa. Rok później trafia do szpitala dla dzieci neurotycznych w Warszawie. Po skończeniu piątej klasy przestaje chodzić do szkoły. Matce oświadcza, że będzie uczył się sam. Ona nie protestuje. Szóstą i siódmą klasę zalicza potem jeszcze wieczorowo. I ostatecznie rzuca szkołę.

Czyta książki, uczy się grać na fortepianie. Fascynuje go Czajkowski. Jego płyty będzie wielbił całe życie. Z atencją, każdą z nich – zawsze kupował podwójne egzemplarze – zawijał  w folię, traktował jak święte relikwie. Po rodzicach odziedziczył talent. Nie znał nut, ale miał doskonały słuch. Podobnie jak Monika Niemczyk, która chodziła przez jakiś czas do szkoły muzycznej. Krzysztof gra po całych dniach, jak nie ćwiczy, to „pochłania” książki, pisze opowiadania i biega do kina. O pracy nie myślał nigdy. W całym swoim życiu Krzysztof Niemczyk nie pracował ani jednego dnia.

W domu coraz gorzej, bieda, atmosfera nie do zniesienia, Krzysztof często zmusza matkę, by oddawała mu pieniądze. Kupuje za nie książki i płyty. Matka ulega. Może się boi? A może nie ma siły walczyć z ukochanym synem? Chleba nie ma i trzy dni. Danuta Niemczyk chodzi do sąsiadów, znosi ich prostackie docinki, prosi by pożyczyli choć parę groszy. Bywa też dobrze. Czasem Krzysztof pisze bajki dla młodszej siostry, czasem zabiera ją do kina, na włoskie „klasyki”. Z potwora, który w napadach szału terroryzuje rodzinę potrafi zmieniać się w anioła.  Kiedy Monika Niemczyk ma 13 lat, z powodu awantur, jakie brat coraz częściej urządza, trafia do domu dziecka. Mieszka tam trzy lata. Matka bardzo cierpi. Ale syna kocha bez względu na to, co jej złego uczynił.

Po dwudziestu pięciu latach Krzysztof Niemczyk namówił siostrę, by pojechali zobaczyć ojca. O jego koncercie w Filharmonii Narodowej dowiedzieli się z gazet. W garderobie przyjął ich na krótko i z wyraźną niechęcią. Obiecał spotkanie w Krakowie. Monika Niemczyk do krakowskiej Filharmonii już nie poszła. Krzysztof spędził tam cały dzień, czekał aż ojciec będzie miał przerwę w nagraniach. Nie doczekał się. Ojciec uciekł przed nim z budynku tylnym wyjściem. Zrozpaczony, dogonił go, ale ojciec nie chciał rozmawiać. Kazał wezwać sobie taksówkę. Kiedy do niej wsiadał, wsunął synowi do ręki sto złotych. I odjechał.

17 lipca 1968

„Przyłapuję się ostatnio na tym, że po dokonaniu smutnego bilansu mych skromnych przeżyć z Jackiem kojarzą mi się w podświadomości wyrazy na pozór niemające ze sobą związku: «miłość», «wolność», «udaremnienie»… A potem już tylko, w momencie, gdy rozpaczliwa potrzeba jego obecności przenosi moje myśli na teren zwykłej, ludzkiej tęsknoty, dwa tyko słowa się łączą – wolność, miłość… Czy oznacza to, że kochając, pragnę przestać kochać i dążę do wyzwolenia? Czy też, że pragnąłbym kochać swobodnie, choćby to z erotyzmem nie miało mieć nic wspólnego? Toż właśnie owo sprymityzowane  pojęcie «miłości mężczyzny do mężczyzny» narzuciło mi pewną konwencję, jakiś przymus w postępowaniu łóżkowym… Kocham Jacka tak bardzo i tak różnorako, że mógłbym się go wyrzec cieleśnie, gdyby mi za to wolno go było kochać całkiem otwarcie, z aprobatą znajomych, przyjaciół i za jego milczącym przyzwoleniem” [2].

W 1968 roku Krzysztof Niemczyk goli głowę na łyso, by nie „niosło go w miasto”, zamyka się w pokoju i bardzo intensywnie pracuje nad swoją powieścią. Pisze ją z przerwami od kilku lat. Pierwotna wersja, która zaginęła, powstawała już trzy lata wcześniej. Pod koniec roku „Kurtyzana” trafia do rąk Henryka Stażewskiego, dostają ją też Tadeusz  i Maria Kantorowie. Budzi podziw. Jest porównywana do dzieł Witkacego, Gombrowicza, Schulza. Zaczynają o niej krążyć legendy. Niemczyk rozpoczyna starania, by przez osoby znane w środowisku, cieszące się autorytetem, powieścią „Kurtyzana i pisklęta” (tytuł ostateczny) zainteresowali się wydawcy.

Powieść znało niewielu. Była to proza dziwna, surrealistyczna. Napisana dobrą polszczyzną literacką. Opowieść o kurtyzanie, która podpisuje pakt z profesorem, swoim  byłym kochankiem – krążyła w sześciu kopiach przepisanych na maszynie przez kalkę. W jednej z nich Niemczyk wciąż nanosił poprawki, przez ostatnie lata swojego życia intensywnie. Kantor ceni Niemczyka, dzięki temu zyskuje on rozgłos, bryluje w towarzystwie, bywa w Krzysztoforach, w Helikonie, Klubie Literatów. Ma coraz więcej wieczorów autorskich,  inni artyści komentują jego spontaniczne, uliczne akcje. W mieście roznoszą się plotki, że zadaje się z hipisami. Zaprzyjaźnia się z nimi w Krzysztoforach, tam poznaje „Proroka”, „Psa”, młodego Jacka Gullę. Zakochuje się w młodym chłopaku bez pamięci. Przyprowadza go do domu i oznajmia matce, że będą razem mieszkać.

Gulla próbował malować, pisał, eksperymentował. A poza tym poznawał różnych artystów w mieszkaniu Niemczyka. Na jednej ze ścian autograf złożył Allen Ginsberg, guru amerykańskich hipisów. Niemczyk był zazdrosny o ukochanego. Tęsknił za nim, kiedy ten odchodził. Szalał z miłości, gdy wracał do niego.

Spontaniczne wizyty ekscentrycznych gości, imprezy, koncerty fortepianowe Krzysztofa Niemczyka – wszystko to powodowało, że zainteresowała się nim milicja. W 1968 roku propozycję współpracy złożyło mu SB. Werbują go. Zostaje tajnym współpracownikiem. Ale przed nikim nie ukrywa tego faktu. Kiedy milicja robi naloty na jego mieszkanie powołuje się na kontakty z majorem Olszówką, kiedy Jacek gdzieś przepada, dzwoni do swojego oficera, by go odszukali i przywieźli do domu. Niemczyk nie donosi na nikogo, za to na początku nieźle pomysłowo zmyśla. Esbecy po jakimś czasie orientują się, że z tego artysty nie będą mieli „pożytku”. Nie zapomną mu tej błazenady. W przyszłości będą go upokarzać, mścić się, szydzić z jego orientacji seksualnej, zatrzymywać za „nieprzyzwoite zachowania”, za rzekome rozpowszechnianie pornografii.

Normalne, prozaiczne, codzienne życie, pozbawione jakichkolwiek przejawów sztuki było dla niego upokarzające. Swoich akcji nie nazywał happeningami, nie były to też prowokacje. Pod koniec lat sześćdziesiątych i  na początku lat siedemdziesiątych Niemczyk przeprowadzał bardzo spontaniczne działania. Na dworcu kolejowym chodził po peronach w jednym bucie, prosił czekających na pociąg pasażerów, by założyli but artyście. Kąpał się w fontannie. W restauracji Hotelu Francuskiego siedząc przy stoliku wyciągnął transparent – „Żądamy napiwków”. W czasie spacerów po mieście wpadał do sklepów spożywczych. Znajomym mówił: „Ja nic nie widzę. Oni mnie nie widzą”, po czym szybko stamtąd wychodził niosąc ukryte pod marynarką, to pęto kiełbasy, to cały krążek żółtego sera albo wino. Kiedyś na Plantach przywiązał  swoją matkę do ławki. Ludzie chcieli go za to pobić. Broniła go. Tłumaczyła wszystkim, że to artystyczna akcja syna.

Z upodobaniem fotografował też swoje nagie ciało. Zdjęciami swojego penisa wytapetował mieszkanie. Komisja, która miała mu przyznać zapomogę, wyszła zszokowana. Na ulicy ściągał spodnie, pokazując pośladki w najmniej nieoczekiwanym momencie. „Z przekornym i rozbawionym wyrazem twarzy pokazywał w różnych miejscach dupę, dbając o to, by te »ukazania« były dokumentowane. Wystawienie na ulicy symbolu wypróżniania i homoseksu było wtedy – podobnie jak byłoby dzisiaj – przekornym pstryczkiem wymierzonym w udawanie, że »dupa« nie istnieje” [3] – pisze Maria Anna Potocka.

W 1969 roku Niemczyk pojechał na Festiwal Sztuk Plastycznych do Zielonej Góry. Znalazł się w miejscu, gdzie zjechali się najważniejsi artyści. Razem z swoim przyjacielem Tomkiem Wawakiem, i innymi współpracownikami Kantora: Stanisławem Szczepańskim, Mieczysławem Dymnym, nie śpią trzy noce. Akcję przeprowadzili na sali wystawowej. Nad łóżkami polowymi, na których się położyli zawiesili transparent „My nie śpimy”. I tak przez trzy dni, siedzieli na łóżkach, na podłodze, palili papierosy, czytali, a potem „domagali się nagrody” – jak napisali na innym z pokazywanych transparentów. Akcja zakończyła się sukcesem. Pisały o nich gazety. Na Festiwalu Krzysztof czyta też fragmenty swojej powieści. Wszyscy są zachwyceni.

Wieści o „My nie śpimy” szybko zaczęły krążyć wśród zagranicznych galerników, mecenasów sztuki. Płynęły zaproszenie z Europy, z renomowanych galerii. Ale sukces ma zbyt wielu ojców. Każdy z nich twierdzi, że to on wymyślił „niespanie”. Dochodzi do kłótni. Kantor protestuje. Jest gwiazdą w środowisku, jest silniejszy. Jest sławny. Niemczyk z pupila, staje się jego wrogiem. Podobny los spotyka Wawaka. Kiedy później Niemczyk ostentacyjnie zasypia na przestawieniu „Umarłej klasy” Kantor kipi z wściekłości. Nawet po latach, kiedy spotka go na ulicy, schorowanego i osamotnionego, minie Niemczyka bez słowa.

Jacek Gulla opuścił Krzysztofa Niemczyka w 1974 roku. Ożenił się i wyjechał do Anglii.  Po latach odnalazł się w Ameryce, mieszkał „na Greenpoincie”. Pił,  tracił mieszkania, lądował na ulicy. W sieci można znaleźć filmy o nim, opowiada o swoim życiu w Stanach. Ma profil na Facebooku. Zapytałam o Krzysztofa Niemczyka. Nie odpisał.

21 sierpnia 1981

„Jeżeli mimo bardzo dyplomatycznego, ale wyraźnego (sfera! woal! Kantor!) wymigiwania się od spotkania, jesteś jednak nadal na tyle serdeczna, aby załatwić to, co obiecałaś, czyli wysłanie listu z Paryża do Padovani (przypominam, że musiałoby to być tłumaczenie mojego tekstu z polskiego na francuski i co zaznaczam – list absolutnie nie miałby być ode mnie, lecz pisany w imieniu polonijno – paryskim), to zawiadom mnie koniecznie, gdzie miałabym Ci list ów przesłać. Na jaki adres? Czy jeszcze w Warszawie? Proszę Cię, Aniu, o odpowiedź, choćby najkrótszą, ale bardzo konkretną, gdyż zależy mi bardzo na Twojej uważnej i żywej pomocy w tej sprawie” [4].

Muzą Niemczyka była zapomniana włoska aktorka – Lea Padovani. Ta historia przypomina trochę fabułę filmu „Bulwar Zachodzącego Słońca”,  tam zapomniana gwiazda kina żyła w przeświadczeniu, że jej kariera się nie skończyła. Niemczyk „wysyłał” listy i kartki do Padovani z całego świata. Zredagowane przez siebie zapewnienia o uwielbieniu, pamięci, niezapomnianych rolach, kobiecym pięknie, fenomenalnych kreacjach aktorskich Padovani – rozdawał  przyjaciołom i znajomym, którzy wyjeżdżali z Polski. Oni wysyłali jej kartki i listy z Paryża, Anglii, Norwegii, Szwecji. Aktorka epoki włoskiego neorealizmu żyła w przeświadczeniu, że ma wielu oddanych jej, wiernych fanów. Każdemu odsyłała zdjęcie z autografem. Niemczyk oczywiście miał swoją fotografię Lei. Podobnie, jak inne cenne rzeczy, była podwójnie owinięta w folię. O wysyłanie życzeń, pozdrowień ukochanej aktorce, prosił znajomych przez lata. Kiedy pojechał do siostry, do Oslo, jedyną pociechą w tym nudnym mieście było to, że może stamtąd wysłać kartkę do Padovani podszywając się pod oczarowanego jej talentem kolejnego wielbiciela.

W latach 70. już po śmierci matki, Krzysztof Niemczyk trafił do więzienia, potem do szpitala Babińskiego. Mieszkanie po matce zostało zamienione na dwa mniejsze. Niemczyk, znienawidzony przez sąsiadów, będzie przeprowadzał się dwa razy. Mieszka na Brackiej, tam do renty dorabia handlując pokątnie piwem. W połowie lat 80. przeprowadzi się do zrujnowanego mieszkania na ulicy Retoryka, gdzie zostanie sąsiadem milicjanta.

Pomimo biedy, milicyjnych nalotów na mieszkanie, to czas dla niego w miarę szczęśliwy. W 73’ poznaje Jasia. Chłopak błąka się nocą po mieście pomiędzy dworcem, a ulicą Szpitalną, (był to wtedy rewir prostytutek). Niemczyk zaprasza go do mieszkania, daje mu dach na głową na tak długo, jak małolat zechce. Uczy go, wychowuje. Nie są kochankami. Dla Niemczyka Jaś był jak syn. To dzięki niemu chłopak czyta, słucha muzyki, nabiera ogłady. Zbuntowany, czasem ucieka do rodzinnego domu w Pcimiu, potem wraca. Kiedy skończył 18 lat, dzięki pomocy przyjaciół, Niemczyk wysłał go do Paryża.

Wśród artystów Krzysztof Niemczyk nie znaczy już tyle, co kiedyś. Nie jest już gwiazdą. Dręczy go duchowa bezdomność, czuje się zapomniany. Bywają miesiące, kiedy nie ma co jeść. Pieniądze dostaje od siostry. Często pomaga mu Tomek Wawak. Z różnych tarapatów ratuje go też Anka Ptaszkowska. To ona walczy o jego książkę. „Kurtyzanę i pisklęta” rekomenduje we Francji, to tam w latach 90. znalazł się wydawca.

W mieszkaniu przy ulicy Retoryka panoszą się gołębie. Niemczyk będzie im wszędzie rozsypywał ziarno pszenicy, nawet zimą zostawia na oścież otwarte okna, by ptaki mogły się schronić. To zaspakaja jego poczucie uczuciowości. Mieszkanie tonie w ptasich odchodach, śmierdzi. Przyzwyczajone ptaki chodzą za nim. „Domowy gołębnik” staje się kolejnym przejawem jego twórczości. Nie sprząta. Interesują go tylko książki i płyty. Tylko je chroni. Owinięte szczelnie w folię są bezpieczne. Sąsiad milicjant, chce go „wykurzyć”, szpieguje, robi dziurę w ścianie oddzielającej mieszkania. Po śmierci artysty, połączy mieszkania w jedno.

29 listopada 1993

„Jestem bardzo chory… W nieludzkich warunkach, w lodowatym zimnie, jakie panuje w mieszkaniu (węgiel w piwnicy jeszcze jest, ale nie mam siły go nosić), borykam się z obustronnym zapaleniem płuc oraz źle pracującym sercem… Nie wiem, jak z tego wybrnę… Znikąd żadnej pomocy. Nocami bóle i tłoczenie w piersiach tak dotkliwe, że trzeba dreptać tam i z powrotem po kuchni – albo jednostajnie się kołysać, siedząc… O leżeniu mowy nawet nie ma. Od betonowej podłogi ciągnie wprost śmiertelny ziąb! W dzień muszę wyłazić na zewnątrz, na mróz, aby kupić coś do jedzenia… Lezę więc ulicą opakowany w te same warstwy swetrów, w których pakuję na noc pod kołdrę, aby się kołysać…” [5].

Rok wcześniej w Paryżu Anka Ptaszkowska załatwia Niemczykowi szpital. Przewlekła, nieleczona cukrzyca doprowadza do poważnych powikłań. Grozi mu amputacja nóg. Ratują go paryscy lekarze. Ze szpitala zabiera go Jaś. W swoim paryskim mieszkaniu, pielęgnuje, karmi. Dzięki pomocy Anki Ptaszkowskiej – pomimo wszystko całe życie mu pomaga – fragmenty jego powieści są publikowane w miesięczniku „Digraphe”. W lipcu 93’ autor „Kurtyzany” podpisuje umowę z paryskim wydawnictwem „La Différence”.

Kiedy Niemczyk wraca z Paryża, do Francji wyjeżdża Wawak. Zostaje przyjęty chłodno, nikt dla niego nie ma czasu. W końcu dowiaduje się, że odwrócił się od Niemczyka, przestał mu pomagać. Wawak nie może zrozumieć, dlaczego przyjaciel go oczernia, po co knuje za jego plecami. Ma dość. Wracając do Polski postanawia, że to koniec przyjaźni. Przestaje się odzywać do kumpla. Nie reaguje na wiadomości, że Niemczyk leży w szpitalu, prosi, by go odwiedził. Zimą 1994 roku Krzysztof Niemczyk umiera. Przy jego łóżku nie ma nikogo.

Przypisy:

[1] Fragment listu Krzysztofa Niemczyka do Reginy Obergard, cyt. za: „Traktat o życiu Krzysztofa Niemczyka na użytek młodych pokoleń” pod redakcją: Anki Ptaszkowskiej oraz Marcina Hernasa i Piotra Mareckiego, Korporacja Ha!art, Kraków 2007, s.61

[2] Dziennik 1968 cyt. za: „Traktat o życiu Krzysztofa Niemczyka na użytek młodych pokoleń” pod redakcją: Anki Ptaszkowskiej oraz Marcina Hernasa i Piotra Mareckiego, Korporacja Ha!art, Kraków 2007, s.28

[3] Maria Anna Potocka „Czasami najciekawszym dziełem jest sam człowiek”, w: „Krzysztof Niemczyk. Przypadek twórczy” redakcja Józef Chrobak, Muzeum Sztuki Współczesnej MOCAK, Kraków 2014, s.95

[4] Fragment listu Krzysztofa Niemczyka do Anki Ptaszkowskiej cyt. za: „Traktat o życiu Krzysztofa Niemczyka na użytek młodych pokoleń” pod redakcją: Anki Ptaszkowskiej oraz Marcina Hernasa i Piotra Mareckiego, Korporacja Ha!art, Kraków 2007, s. 91

[5] Fragment listu Krzysztofa Niemczyka do Anki Ptaszkowskiej cyt. za: „Traktat o życiu Krzysztofa Niemczyka na użytek młodych pokoleń” pod redakcją: Anki Ptaszkowskiej oraz Marcina Hernasa i Piotra Mareckiego, Korporacja Ha!art, Kraków 2007, s. 116