„Puściłem się jej spódnicy... i zostałem sam”

Miał sześć lat, jego siostra Stefcia cztery. Ojciec mówił, żeby się nie bali. „Mieciu ty jesteś starszy, musisz obiecać, że zaopiekujesz się siostrą” – tłumaczył synowi. Matka podała dzieciom tabletki. Kiedy zasnęły, rodzice ukryli je w workach z gałganami, które opłaceni szabrownicy wywieźli z warszawskiego getta. Pieniądze dostali też granatowi policjanci. Nocą Regina i Szmul Kenigsweinowie byli już po aryjskiej stronie. Od momentu, kiedy zabrali z kryjówki swoje dzieci liczyło się już tylko jedno – przetrwać.

Moshe Tirosha poznałam dwa lata temu. Przygotowywałam wtedy reportaż dla TVN o losach Żydów ukrywających się w warszawskim zoo. Odnalazłam go w Izraelu. Zadzwoniłam. Rozmawialiśmy kilka razy. Łamiącym się momentami głosem opowiedział mi historię swojego życia. Nie było szans bym mogła na nagranie polecieć z ekipą do Izraela, on po chorobie nie planował podróży do Polski. Sprawa  była raczej przegrana, choć wiedziałam, że wbrew wszystkiemu reporter powinien podążyć za taką historią. Dokumentowałam temat dalej, dzwoniłam do niego, dopytywałam o szczegóły. Oddzwaniał kiedy coś sobie przypominał, a przy okazji coraz częściej opowiadał mi też o rodzinie, wnukach, Izraelu. Umówiliśmy się w końcu na nagranie długiego wywiadu przez Skype’a, ale dzień później niespodziewanie zadzwonił i powiedział „Magdalena, wiesz co?... przylecę jednak do Polski!”
 
Do mojej siostry do dziś nie mogę podejść zbyt blisko… ma taki odruch, że od razu mnie odpycha
 
Lato 2013. W warszawskim ogrodzie zoologicznym tłok, rodzice z dziećmi, wakacyjne wycieczki. Zwierzęta znużone upałem. Moshe Tirosh był w willi Żabińskich przed naszym spotkaniem już kilka razy. Matka przed śmiercią powiedziała, że nie wolno mu zapomnieć. I nie zapomina, choć w Izraelu na dobre zapuścił korzenie i dziś po wielu latach nie wyobraża sobie innego miejsca do życia. Do Polski jednak zawsze go coś ciągnęło. Za każdym razem, kiedy idzie po schodach do tej piwnicy powracają obrazy z przeszłości. Nigdy nie zapomni twarzy Antoniny Żabińskiej. Była jak druga matka.

Warszawskie zoo przed wojną to chluba Jana Żabińskiego. Zoolog, wielki miłośnik przyrody, i jego żona Antonina, oboje dbali o to miejsce szczególne. Ogród był jednym z najlepszych w Europie w tamtym czasie. W mieszkaniu Teresy Żabińskiej oglądam stare fotografie. Rodzice karmią kruki, mała Teresa przytula borsuka, starszy brat Ryś siedzi na wielbłądzie. Rodzice zaszczepili im miłość do zwierząt, uczyli od dzieciństwa czym jest praca.Kiedy wybuchła wojna i zaczęły się bombardowania dyrektor Żabiński podjął decyzję, że dzikie zwierzęta trzeba zastrzelić. Niedługo potem w ogrodzie zjawili się Niemcy. Chcieli go wyrzucić i zarekwirować cały teren. Żabiński za wszelką cenę chciał ocalić ogród. Przekupił Niemców projektem zorganizowania dla nich tuczarni świń i ogrodu z warzywami. Pozwolili mu zostać z rodziną w wilii. Zajęli jednak dużą część ogrodu, mieli tu składy amunicji.
 
Kenigsweinowie wydostali się z getta w 1943 roku, kiedy zaczęły się masowe wywózki do Treblinki. Nie mieli dokąd pójść. Regina wpadła na pomysł, by o pomoc poprosić dyrektora Żabińskiego. Znała go dobrze, bo jej ojciec przed wojną dostarczał owoce dla zwierząt do zoo. Tej nocy drzwi otworzyła im Antonina Żabińska. Nie pytała o nic. Dzieci trafiły do piwnicy w willi, Szmul i Regina ukrywali się w klatkach dla zwierząt. Tak wszyscy przetrwali kilka miesięcy. W tym czasie na terenie ogrodu mieszkali już inni Żydzi. Dyrektor Żabiński tak organizował kryjówki, by jednorazowo w  dawnym zoo nie było zbyt dużo ludzi. Po ogrodzie wciąż chodzili Niemcy, robili rewizje. „Rodzice, jak po latach opowiadała mi mama, mieli pełną świadomość czym ryzykują. Nosili przy sobie fiolki z cyjankiem” – opowiadała mi córka Żabińskich. Tego, co robili, zarówno ona jak i jej brat Ryszard, nie traktują jako jakiegoś specjalnego bohaterstwa. „Była wojna, rodzice po prostu nie mogli postąpić inaczej, ogród stał się azylem i miejscem dla tych ludzi. Stąd dzięki pomocy AK ojciec przerzucał ich dalej” – tłumaczyli.

W piwnicy Tirosh zatrzymuje się przed jedną z fotografii swojej rodziny. Pokazuje mi miejsce, gdzie siedzieli w „kucki” z siostrą. „Stefcia dużo płakała, wołała, że chce do mamy. A pani Antonina kazała nam być cicho, to ja jej zakrywałem buzię ręką. Jak dziś odwiedzam ją w Kanadzie, podchodzę do niej by się przywitać, i podejdę za blisko, to ona się boi, że znowu to zrobię. To zostało... to jest silniejsze od niej” – opowiada.
 
– Jak daliście radę wytrzymać w ciszy, spokoju niemal cały czas? – pytam.
 
– Nie wiem. Tęskniliśmy bardzo, ale myślałem o tym, co powiedział mi ojciec „Mieciu, żeby żyć, trzeba być bardzo cicho”. Zakrywałem Stefci buzię, kiedy zaczynała płakać i tuliłem ją. Pamiętam, że zasypialiśmy ze zmęczenia, z tej bezczynności. Czasem pani Antonina zabierała nas na chwilę na górę…

Te obrazy, tych trupów potem wiele razy do mnie jeszcze wracały
  
Kiedy Niemcy wydali rozkaz przesiedlenia Żydów do getta Regina Keingswein była w ciąży. Dziecko urodziło się pod podłogą jednego z mieszkań, w którym jej mąż z kilkoma innymi mężczyznami wykopali długi dół. Tam kilka rodzin ukrywało się z nimi odkąd Niemcy niemal każdego dnia ładowali ludzi na ciężarówki. „Było bardzo ciasno, duszno, trzeba było być absolutnie cicho, kiedy coś się działo” – mówi Tirosh.
 
Niemowlę płakało. Regina walczyła o nie jak lwica. Ale była słaba, zasypiała. Pilnowali go ze Szmulem na przemian. Inni bali się, że płacz dziecka sprowadzi na nich wszystkich nieszczęście. Chcieli dziecko udusić. „Nasza matka podjęła dramatyczną decyzję. Postanowili z ojcem, że najważniejsze, by nasz brat przeżył. I wynieśli małego z getta. Ojciec zapłacił, by strażnicy pozwolili zostawić matce dziecko za murem. Do kocyka przyczepili mu kartkę z imieniem i nazwiskiem - Staś Krawczyk i adresem jednego z warszawskich sierocińców. Matka opowiadała mi, że położyła tobołek i Staś zaczął płakać, ale nie mogła się zawahać, musiała uciekać, bo natychmiast zbiegli się ludzie. Wróciła do nas. Przepłakała kilka nocy”.

Cały tekst: http://wiadomosci.onet.pl/kraj/puscilem-sie-jej-spodnicy-odwrocila-sie-n...