Unikatowe zdjęcia odnalezione po latach
 

Ta historia zaczyna się od dużej koperty schowanej w tapczanie. Nie wiadomo jak długo tam leży. Pożółkłą i zakurzoną znajduje przypadkiem Jacek Iwulski, najmłodszy syn Wojciecha. Wysypuje na stół jej zawartość. Wypadają negatywy, jakieś dokumenty, kilka zapisanych odręcznie kartek. I tak, po dwudziestu pięciu latach od śmierci Wojciecha Iwulskiego, znanego braniewskiego fotografa, jego syn odkrywa zupełnie nieznane fakty z życia swojego ojca.

To przypadek, że się o tym wszystkim dowiedziałem

Pierwszy zakład fotograficzny w Braniewie mieścił się w małej przybudówce doklejonej do domu, w którym kwaterunek dostały trzy rodziny: Iwulscy, Antosiewicze, Kowalscy. Wojciech Iwulski z żoną Anną i dwójką dzieci przyjechał do Braniewa zaraz po wojnie. Zostali przesiedleni z Bełżca. Zakład był mały, miał raptem trzy nieduże izby: ciasny przedsionek, atelier, w głębi pomieszczenie zaadaptowane na ciemnię. Przez pierwsze lata Iwulski prawie z niego nie wychodził. Ludzie ustawiali się w kolejkach; robili zdjęcia do dokumentów, rodzinne portrety, przychodziły młode panny, kawalerowie. Na soboty były zapisy dla nowożeńców, w niedziele chrzty.

W wolnych chwilach Iwulski też nie rozstawał się z aparatem, dokumentował życie mieszkańców Braniewa i okolic. Na negatywach, które przetrwały są obrazy powstającego z gruzów miasta, ulice, śmiejący się ludzie, dzieci; są pierwsze powojenne mroźne zimy - podczas których śniegu było tak dużo - że ludzi zakrywały zaspy; są sceny obyczajowe - gospodynie lepiące pierogi, dziewczyny pijące latem wodę ze studni, gdzieś we wsi pod Braniewem, wiejskie wesela.

Jacek Iwulski: „Negatywów w domu ojca było bardzo dużo. Wciąż odnajduję nowe. Szczególnie cenne okazały się te ukryte przez tatę w kopercie. Są jeszcze z czasów okupacji, kiedy ojciec mieszkał w Bełżcu. W domu nigdy się o tym nie mówiło. Jak pojawiał się ten temat ojciec zaraz ucinał rozmowę. Wiedzieliśmy tylko, że był w AK.  Matka wychodząc za niego za mąż miała świadomość, że jest w podziemiu, ale nie zwierzał się, co robi. Pewnie nie chciał jej narażać na niebezpieczeństwo”.

Anna Pempiak wyszła za mąż za Wojciecha Iwulskiego w ’41. Znali się wcześniej, obie rodziny mieszkały  w Bełżcu. Po ukończeniu szkoły Iwulski wyjechał do Pruszkowa, a potem do Warszawy, gdzie pracował jako introligator. Powołanie do wojska dostał w ’37. Służył jako strzelec w 40. Pułku Piechoty we Lwowie, a kiedy wybuchła wojna trafił do Warszawy. Podczas walk został ranny, potem uwięziony przez Niemców. W październiku ’39 udało mu się wrócić do Bełżca. Rozpoczął działalność konspiracyjną.  Został zaprzysiężony, przyjął pseudonim „Kazik”.

Wiosną ’40 dostał rozkaz, by zatrudnić się na dworcu kolejowym w bufecie jako kelner. Bełżec był położony na ważnej linii kolejowej – łączył Lublin ze Lwowem. W Rawie Ruskiej, wsi położonej  kilkanaście kilometrów od Bełżca też funkcjonowała stacja kolejowa, łączyła ten teren z Generalnym Gubernatorstwem, z dystryktami – krakowskim i galicyjskim. Nieprzypadkowo to tu Niemcy w październiku ’41 po wydaniu rozkazu przez Himmlera o eksterminacji Żydów z Generalnego Gubernatorstwa postanowili wybudować obóz.

Dzięki temu, że jako pracownik bufetu Iwulski mógł swobodnie poruszać się po całym dworcu udawało mu się przekazywać AK cenne informacje o przyjeżdżających na dworzec transportach wojskowych, rozładunkach na kolejowej rampie - bomb i amunicji, czasem treści usłyszanych rozmów niemieckich oficerów. Demaskował kolaborantów.

Nie wzbudzając żadnych podejrzeń otworzył też niedaleko dworca zakład fotograficzny. Na polecenie podziemia kopiował wszystkie negatywy, które przynosili Niemcy. Kopie przechowywał w domu, w piecu, gdzie była zrobiona specjalna skrytka. Przez kurierów zdjęcia trafiały potem do polskiego rządu w Londynie.

Jacek Iwulski: „To był przypadek, że się o tym wszystkim dowiedziałem. Najpierw ta koperta, potem niespodziewanie przyszła ankieta z Londynu do wypełnienia. Wynika z niej, że ojciec był w wywiadzie. Zacząłem szukać ludzi, innych dokumentów i tak dotarłem do żyjącego jeszcze kolegi ojca i on to potwierdził. Zakład ojciec otworzył, bo taki dostał rozkaz, a że zrobił po gimnazjum roczny kurs fotograficzny, nadawał się idealnie. Niektóre z tych fotografii, które kopiował musiały być bardzo cenne. Niemcy przynosili zdjęcia z obozu w Bełżcu”.

Nigdy się nie dowiedział, ile AK za niego zapłaciło

Nie wiadomo, czy Iwulskiego ktoś zadenuncjował, czy „wpadł” sam.  Nie udało się też nigdy ustalić, czego dokładnie dowiedzieli się Niemcy. W ’42 został aresztowany przez gestapo. W kopercie, pośród dokumentów, na kilku odręcznie zapisanych kartkach zachował się życiorys Iwulskiego. „(…) Początkowo zostałem osadzony w obozie dla Żydów i Cyganów w Bełżcu, a następie przetransportowany na gestapo w Tomaszowie Lubelskim. Zarzucono mi współpracę z Ruchem Oporu. Byłem bity i maltretowany.

Cały tekst na: http://wiadomosci.onet.pl/kraj/gdyby-nie-ta-ukryta-przez-ojca-koperta-ni...