Za murami syberyjskiego szpitala psychiatrycznego

„Najbardziej wstrząsającą była dla mnie rozmowa z jedną z pacjentek, zaledwie szesnastoletnią. Trafiła do tego szpitala, kiedy miała 10 lat. Matka zostawiła ją na korytarzu i weszła do gabinetu lekarza. Opowiadała, że stała tam, a wokół ci ludzie, straszni, chodzą, krzyczą, ślinią się. Była przerażona. Po jakimś czasie wyszła jej matka i powiedziała »Musisz tu jeszcze chwilę zostać, musimy cię podleczyć«. I ją zostawiła w tym szpitalu. Nigdy więcej nie przyjechała” – mówi Wojciech Kasperski, reżyser filmu „Ikona”.

Pierwsze wrażenie, kiedy weszliście do tego szpitala?

Wojciech Kasperski: Na początku mieliśmy takie poczucie, że wchodzimy do jakiegoś zamkniętego świata. Ten budynek -  kiedyś stare, carskie więzienie - stoi pośrodku totalnej pustki. To jest rozwalająca się ruina, w połowie spalona. Tylko jedno skrzydło szpitala jest funkcjonalne. W środku wszyscy stłoczeni w nieludzki sposób. Ponad tysiąc pacjentów, pielęgniarki i pięciu sędziwych lekarzy, pracują tam, będąc już na emeryturze. Dzięki nim ten szpital jakoś w ogóle funkcjonuje. Młodzi lekarze nie chcą tam pracować, od lat nie było żadnych praktykantów. Bo po co jechać do Irkucka, a potem jeszcze setki kilometrów w środek tajgi, gdzie nie ma nic?

Powiedział pan, że ten szpital to taki społeczny „zsyp”. Trafiają tam ludzie nie tylko chorzy, ale też porzuceni, oddawani przez rodziny.

Są tam osoby bardzo zaburzone, ale i starsze babcie chore na Alzheimera czy dziewczynki z domów dziecka, nastolatki z poprawczaków. A dwa łóżka dalej od takiej dziewczynki leży na przykład kobieta, która siekierą zabiła rodziców i sąsiadów. Znajduje tam miejsce każdy z kim nie ma co zrobić, wszyscy niepotrzebni: zdrowi, chorzy a czasami niebezpieczni pacjenci. I tak naprawdę nikt się nimi nie interesuje.

Stają się wykluczeni, z czasem zapomniani.

Najbardziej wstrząsającą była dla mnie rozmowa z jedną z tych młodszych pacjentek, zaledwie szesnastoletnią. Trafiła do tego szpitala, kiedy miała 10 lat. Matka zostawiła ją na korytarzu i weszła do gabinetu lekarza. Opowiadała, że stała tam, a wokół ci ludzie, straszni, chodzą, krzyczą, ślinią się. Była przerażona. Po jakimś czasie wyszła jej matka i powiedziała „Musisz tu jeszcze chwilę zostać, musimy cię podleczyć”.  I ją zostawiła w tym szpitalu. Nigdy więcej nie przyjechała.

Takich historii jest tam mnóstwo. Jest kobieta, która oszalała, bo w jej domu wybuchł pożar i nie udało jej się uratować dzieci. Nie wytrzymała tego psychicznie. Nie było nikogo, kto by jej pomógł.

Inne osoby, których nie ma w filmie, a utkwiły panu w pamięci?

Nagraliśmy rozmowę z seryjną morderczynią. To była osoba chora, kontakt z nią był ograniczony, poza tym krytycyzm takiej osoby wobec siebie jest inny niż zdrowego człowieka.

Uznał pan, że to byłoby nadużycie? Wykorzystanie bohatera?

Nie chciałem epatować sensacją.

Zdjęcia trwały dwa miesiące. Miał pan kilkadziesiąt godzin materiału, dużo mocnych scen, wstrząsających rozmów, a jednak zrobił pan ten film z czułością dla swoich bohaterów.

Ten film mógłby być bardzo mocny, dosłowny, brutalny. Mógłbym pokazać rzeczy straszne, dramatyczne. Mamy tyle materiału, że moglibyśmy zrobić prawie trzygodzinny film i taką wersję zmontowaliśmy, dla siebie. W wersji, która ostatecznie powstała, obiektywna rzeczywistość jest w każdym ujęciu, to wszystko się wydarzyło, ale jest zinterpretowane przeze mnie.

Zawsze jest to  pytanie „Po co to robimy?” Ten film ma działać jako taki most pomiędzy mną, widzem, a bohaterami tego filmu. Dla mnie najbardziej interesujące są te rzeczy wspólne: samotność, potrzeba bycia zrozumianym, potrzeba czułości, delikatności. Gdybym dodawał nowe treści, przerażające historie, twarze zbrodniarzy, to może byłoby ciekawie, ale według mnie ważniejsze są subtelności, niedopowiedzenia. Chodziło mi też o konkretne przesłanie, uniwersalne. Nie chciałem go zacierać.

 

Jak przebiegała praca na planie? 

Chwilę nam zajęło zanim zdobyliśmy zaufanie pacjentów, personelu i lekarzy. Ci ostatni, mam wrażenie, że oni mieli dość długo takie poczucie, że my jesteśmy nieprofesjonalni, bo nie kręcimy. Myśleli, że uczymy się jeszcze i to nam pomogło, bo dość szybko przestali udawać, zaczęli zachowywać się normalnie.  Nie kręciliśmy dopóki nie mieliśmy jasności, że druga strona tego chce. Zanim zaczęliśmy zdjęcia było dużo rozmów. Przychodziliśmy z kamerą, jedliśmy  z nimi śniadanie, piliśmy kawę. To jest proces zdobywania wzajemnego zaufania.

Kiedy lekarze przekonali się, że nie szukamy sensacji, a próbujemy to wszystko zrozumieć, odpuścili. A pacjenci poczuli się docenieni, w końcu ktoś się zainteresował ich losem, chciał ich wysłuchać. Po miesiącu wszyscy się do nas tak przyzwyczaili, że nikt już nami się nie przejmował, nie zastanawiał, co my tam robimy. Zdjęcia powstawały bardzo intuicyjnie. Łukasz Żal i ja reagowaliśmy na to, co się działo spontanicznie. Zawsze z każdym operatorem z którym pracuję mam taki fizyczny kontakt, popycham go trochę w prawo, w lewo, coś mu mówię na ucho,  on jest takim przedłużeniem mojego oka, sposobu odczuwania.

Dlaczego wybraliście ostatecznie oddział kobiecy?

Byliśmy w pięciu oddziałach tego szpitala. Dano nam taką możliwość by jej zobaczyć, wybrać ten najbardziej nas interesujący. Okazało się, że na oddziale męskim było o wiele więcej teatru, popisywania się. Mam wrażenie, że oni tak się zachowywali trochę z takiej radości,  że są jakieś chłopaki z kamerami.

Wydawało mi się, że na oddziale męskim może być niebezpiecznie, ale lekarze powiedzieli nam, że to z kobietami są największe problemy. Mężczyzna od razu dąży do konfrontacji, a kobiety dużo częściej udają, że wszystko jest dobrze i nagle atakują z zaskoczenia, wbijając ci jakiś drut w nerkę. Takie sytuacje tam się zdarzają. Kobiety są mniej przewidywalne.

Czy tych chorych się tam tak naprawdę leczy?

Prawdziwe leczenie się tam nie odbywa. Nie ma pieniędzy, warunków, terapii. Tak to niestety wygląda. Wszyscy dostają te same leki, mają ich tylko wyciszyć, otumanić. Oczywiście mają one silne działanie uboczne, wyniszczają organizm. Wielu pacjentów spędza tam całe swoje życie, trzydzieści, czterdzieści lat. Umierają w zapomnieniu.

Czytaj więcej: http://film.onet.pl/artykuly-i-wywiady/za-murami-syberyjskiego-szpitala-...